środa, 30 października 2013

Rozdział 24 - Spotkanie z rodziną

*Perspektywa Rossa*

"Nie mogę się opamiętać, co się ze mną dzieje?" myślał gorączkowo chłopak patrząc na Justine. Otworzył jej drzwi samochodu, szybko włożył walizkę do bagażnika, by po chwili wskoczyć na siedzenie swojego porsche.
Całą drogę zastanawiał się jak ma zacząć... mówił do niej rzeczy, które przychodziły mu do głowy, a tak naprawdę zastanawiał się jak złapać ją za rękę... I choć nie było to do niego podobne, nie umiał odważyć się zrobić tego od tak.
Nie chciał być nachalny, a z drugiej strony bał się jak ona zareaguje.
Choć wydawało mu się, że widzi w jej oczach to samo co czuł on.
Ale nie mógł być pewien.
Obawiał się odrzucenia...
Pierwszy raz w życiu tak bardzo mu zależało.
Justine zachwycała się architekturą Los Angeles, a on spoglądał na nią, podziwiając jak jej włosy błyszczą w kalifornijskim słońcu, jak jej oczy jaśnieją, gdy widziała jego uśmiech...
Nagle... na czerwonym świetle... przypadkowo musnął jej dłoni...
Jego ciało przeszył dreszcz...
Spojrzał na nią, łapiąc jej spojrzenie...
Lekko zdziwone, a potem ten uśmiech...
I wtedy złapała go za rękę...
I już wiedział.
Był pewien.

* * *

Po 20 minutach przejażdżki przez Los Angeles, czerwone porsche Rossa zatrzymało się pod pięknym, ogromnym domem na jednej z willowych uliczek Hollywood.
- O mój Boże, nie mów że tu mieszkasz? - spytała Justine, znając odpowiedź, ale nie mogąc w to uwierzyć.
Dom był piękny, jak z filmów o amerykańskim śnie, otoczony zadbanym, zielonym ogrodem.
Z tyłu rozpościerał się przepiękny widok na wzgórza Hollywood, oraz ocean.
Ross zaśmiał się, otwierając przed nią drzwi i wyciągając z bagażnika jej walizkę.
Miała wrażenie, że jakby waha się czy złapać ją za rękę, ale nie była o to zła.
W końcu wszystko działo się tak szybko.
Miała za chwilę poznać jego rodzinę, była więc lekko speszona, jak zwykle w takich momentach.
Drzwi domu otworzyły się nagle i wyjrzała z nich blondynka, ubrana w różową tiulową sukienkę.
- Ooo ! Czy to ty?! - zawołała podbiegając do Rossa i Justine.
- Tak to ONA - zaśmiał się Ross - poznajcie się, to moja siostra Rydel, a to Justine.
- Cześć kochana ! - Rydel mocno przytuliła dziewczynę.
Justine od samego początku poczuła do niej sympatię. Była bardzo otwarta i pełna optymizmu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Hej chłopaki ! Justine przyjechała ! - zawołała Rydel, a na ten dźwięk z domu wybiegli Rocky i Riker.
- Ulala - zagwizdał Rocky obrzucając Justine spojrzeniem
- Cześć, jestem Riker - przedstawił się wysoki blondyn - Ross kazał mi nie mówić ci nic głupiego, a  więc powstrzymam się i nie będę zdradzał jego intymnych tajemnic - dodał, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Ross dla żartu uderzył go lekko łokciem w bok.
- Jestem Rocky - przedstawił się jedyny szatyn - miło cię widzieć.
- A gdzie rodzice i Ryland? - spytał Ross
- Pojechali do sklepu i chyba zatrzymały ich korki... - odparła Rydel - chcieli zrobić przyjęcie przywitalne, ale cóż.
- Oh,  nie trzeba było - powiedziała Justine.
- Jasne, że trzeba było ! - powiedziała Rydel - choć pokażę ci gdzie będziesz spać ! - złapała ją za rękę i popędziła do domu.
Willa również w środku prezentowała się pięknie. Jasny hall ze schodami prowadzącymi na górę a pod nimi wejście do przestronnego salonu z wielkimi oknami.
Rydel pociągnęła Justine na górę.
- Tutaj jest pokój Rossa - powiedziała wskazując jedne z drzwi - a tu Rikera, a tu Rockyego. Ryland śpi przy sypialni rodziców. O a to mój pokój ! - wykrzyknęła pokazując drzwi przyozdobione różowymi serduszkami i napisem "PRINCESS RYDEL ROOM" - a to twój pokój - powiedziała popychając jedne z drzwi.
- Oh jak tu ślicznie
- Prawda? - zachichotała Rydel - sama mówiłam chłopakom, że MUSISZ MIEĆ RÓŻOWĄ pościel !
- Różowa pościel jest śliczna... ale widok - powiedziała Justine, podchodząc do okna - niesamowity...
Patrząc przez okno można było zobaczyć piękne willowe okolice, zielone ogrody, a w oddali mieniącą się od słońca taflę oceanu.
- Choć pokażę ci jeszcze ogród ! Zaraz wskakujemy do basenu ! Mam nadzieję, że masz kostium ! A jak nie to pożyczę ci swój ! - trajkotała Rydel. Była bardzo pozytywną i wygadaną osobą. Ciągle chichotała i wszędzie było jej pełno.
Pociągnęła Justine w kierunku schodów i obie wybiegły na miękką trawę w ogrodzie.
- Hej Rydel ! Już dość tego porywania ! - to był ojciec rodziny Lynchów, Mark. Postawny wysoki, trochę już siwy mężczyzna - witaj Justine, jak minął lot - zwrócił się do dziewczyny,z  uśmiechem ściskając jej dłoń.
- Męcząco, ale przyjemnie. Cieszę się, że już jestem na miejscu.
- Ohh to moja Justine? - z oddali dał się słyszeć kobiecy głos. Po chwili oczom Justine ukazała się niska blond włosa kobieta, z wielkim uśmiechem na twarzy. Była kalką Rydel, tylko że starszą. Dziewczyna od razu domyśliła się, że to Stormie Lynch - Niech no cię uściskam kochanie ! - zawołała Stormie, przytulając mocno dziewczynę - wybacz nam to spóźnienie, ale zatrzymały nas korki... ale już siadamy do stołu kochani! RYLAND ! Gdzie się chowasz!? - krzyknęła.
- Już idę ! - odkrzyknął chłopak niosący za matką wielkie pudło - czemu ja zawsze muszę robić najcięższą robotę ?
- Sam chciałeś jechać z nami
- Tak chciałem zjeść hot doga, a nie targać za tobą pudła żarcia ! Cześć ! - dodał widząc Justine - jestem Ryland.
- Hej, jestem Justine - odpowiedziała nieco speszona, domyślając się że to przez nią całe to zamieszanie z wielkimi zakupami i ciężkimi pudłami jedzenia.
- Kochani, przygotujcie proszę stół. Rydel pokazałaś Justine jej pokój ? - spytała Stormie
- Tak mamo !
- Mark kochanie, rozpal proszę grilla - dodała kobieta, cmokając męża w policzek - a ty słonko pewnie marzysz o kąpieli i odpoczynku. Niech Ross wniesie ci walizki, a za godzinę zapraszamy na obiad ! A z zasadzie późny obiad ! - zachichotała.
Justine i Ross weszli do domu.
- No i jak? - spytał ze śmiechem chłopak - co sądzisz o mojej szalonej rodzince?
- Są bardzo sympatyczni ! - odpowiedziała dziewczyna, popychając drzwi swojej sypialni.
- Jak będziesz czegoś potrzebowała, to daj znać ! - powiedział Ross, kładąc jej walizkę na podłodze.
Stał tak, nic nie mówiąc, jakby na coś czekając - no dobrze, to już cię zostawiam - powiedział po chwili.
- Oh. Tak bardzo cieszę się, że tu jestem ! - powiedziała Justine, przytulając go, a on objął ją czule.



No cześć mam nadzieję, że się Wam podobało ! :)
Starałam się opisać to spotkanie z rodzinką ciekawie, mam nadzieję, że to się jakoś udało ;) Choć zwykle takie rzeczy wychodzą mi trochę nudno ;)

wtorek, 29 października 2013

BONUS + 18

A teraz opiszę obiecany bonusik + 18 !
Czytasz na własną odpowiedzialność !
Jeśli masz poniżej 18 lat - nie czytaj, lub czytaj na własną odpowiedzialność :D
Opowiadanie jest jakby zmodyfikowaną wersją tego co było w rozdziale o przylocie Justine do Los Angeles :)

Samolot łagodnie otarł się o rozpaloną ziemię Kalifornii.
Wychodziłam z niego czując kołatanie serca - z radości i z nerwów.
Bo co jeśli on nie przyjdzie?
Albo nie spodobam mu się na żywo?
Hala przylotów powoli wyłaniała się zza niskiego korytarza, którym podążałam.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to oślepiający blask ciepłego popołudniowego słońca i ogromny tłum ludzi.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu blondwłosego chłopaka.
Dostrzegłam go po dłuższej chwili, a nasze spojrzenia się spotkały.
Uśmiechnął się do mnie, a ja zaczęłam biec... i wpadłam mu w ramiona., wdychając zapach jego ciała i perfum... czując na policzku jego ciepłą skórę i delikatnie drapiącą męską twarz...
Minęło 5 lub 10 minut nim zdałam sobie sprawę, że nic mu nie powiedziałam.
- Cześć Ross - wydusiłam z głębi gardła, bo głos mi się łamał.
- Cześć - nachylił się chcąc mnie pocałować.
W jego spojrzeniu widziałam to jak bardzo mu się podobam.
Przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam całować.
On złapał mnie mocno i wbił się we mnie ustami.
Nie zwracaliśmy na nic uwagi - nawet na to, że jutro będą o nas pewnie pisać we wszystkich gazetach.
- Chodź - Ross chwycił mnie za rękę - za długo na ciebie czekałem.
Poszłam za nim, czując niezdrowe podniecenie.
Jego zapach był jak afrodyzjak.
Przed wejściem do sali przylotów stał zaparkowany czerwony cadillac.
Ross wiedział co lubię.
- Niemal bym zapomniał - powiedział, podając mi wielki bukiet róż, który wcześniej leżał na tylnim siedzeniu. 
Otworzył mi drzwi i schował walizkę do bagażnika, a następnie wskoczył górą na siedzenie kierowcy.
Spojrzałam na niego, a on chwycił moją twarz, przyciągając do siebie i pocałował.
Pojechaliśmy w góry, skąd roztaczał się najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek widziałam. 
Wysiadłam by rozprostować nogi, a Ross z uśmiechem złapał mnie za rękę.
- Masz ochotę popływać? 
- Ohh...tak - odrzekłam 
- Zaprowadzę cię gdzieś - powiedział.
Po chwili moim oczom ukazała się niecka zalana wodą, z malutką całkowicie pustą plażą.
- Jej... ale tutaj pięknie - wyszeptałam, zdając sobie sprawę że by rozumieć się z chłopakiem który mi towarzyszył, nie potrzebowałam nawet słów. Czułam, że znam go od dawna. Byliśmy sobą tak zafascynowani, że nie chcąc psuć tych chwil nie wymawialiśmy zbyt wielu słów, lecz używaliśmy języka ciała.
- Nikt tu nas nie zobaczy? - spytałam
- Nie - roześmiał się Ross - kupiliśmy to miejsce, nikt tu nie wejdzie.
Rozebraliśmy się do naga, a więc mogłam zobaczyć jego męskość, która na widok mojego nagiego ciała poderwała się do góry.
Trzymając się za ręce weszliśmy do ciepłej wody. 
Z ulgą zanurzyłam się cała w chłodnej substancji.
Gdy się wynurzyłam, poczułam, że ktoś mnie dotyka po plecach i biodrach.
Otworzyłam oczy...
- Już nie mogę dłużej... - powiedział Ross, całując mnie. Podniósł mnie i położył na brzegu, a ja objęłam jego kark ramieniem, a drugą ręką gładziłam jego mokre ciało.
- O tak... - wyszeptałam, gdy jednym mocnym ruchem wszedł we mnie. Nie potrzebowałam żadnej gry wstępnej. On mnie tak nakręcał ! Niemal natychmiast odpłynęłam, jęcząc głośno, co sprawiało mu wyraźną przyjemność,
- Ohh tak - pojękiwałam, czując jak porusza się we mnie.
Po chwili zapragnęłam go ujeżdżać.
Zmieniłam więc pozycję, tak, że ja byłam na górze, co bardzo mu się spodobało.
- Ohh - jęknął, łapiąc mnie za piersi i bawiąc się nimi, a ja poruszałam biodrami coraz szybciej, powodując coraz większą rozkosz dla mnie i dla niego. 
- Ohhh ! Taaak ! - jęknęłam czując jak ogromny orgazm przeszywa całe moje ciało.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę  ze szczytowaliśmu jednocześnie.
Pocałował mnie , a ja przywarłam do niego mokrym ciałem.
Zaczął gładzić mnie po plecach i wilgotnych włosach, a kalifornijskie słońce pieściło nasze błyszczące od kropelek wody ciała.


No więc... mam nadzieję, że się podobało... :P


Rozdział 23 - Coś więcej

- Ślicznie wyglądasz - powiedział Ross, patrząc na Justine z uśmiechem.
Jego oczy błyszczały od promieni słońca.
- Oh dziękuję - odparła, myśląc jednocześnie, że przecież wygląda pewnie fatalnie po kilkunastogodzinnej podróży samolotem, w niekoniecznie wygodnych warunkach. Nie miała przecież pieniędzy na lot pierwszą klasą, a w ekonomicznej panował tłok i nie można było się swobodnie położyć.
- Zapraszam - odparł chłopak otwierając przed nią drzwi czerwonego porsche, a chwilę później sam zasiadł za kierownicą auta.
- Wow niezła bryka - powiedziała z podziwem Justine, na co Ross zaśmiał się i specjalnie mocno przygazował powodując pisk opon.
- Jak minął lot - spytał uśmiechając się.

*Perspektywa Rossa*

Ross wysiadł ze swojego czerwonego porsche i udał się prosto do sali przylotów.
Jeszcze 15 minut i ją zobaczy.
Serce waliło mu niespokojnie... denerwował się, choć było to do niego niepodobne.
Sam nie wiedział, jak to się stało, że tak nagle zupełnie obca dziewczyna, poznana w sieci stała mu się tak bliska.
Tak bliska, że chciał ją mieć przy sobie cały czas...
Choć nigdy wcześniej nie spotkał jej na żywo.
Nigdy wcześniej nie widział jak jej oczy błyszczą w zachodzącym słońcu.
Nigdy wcześniej nie czuł zapachu jej skóry.
Nigdy wcześniej nie dotykał jej włosów.
Stał tak, trzymając kwiaty i wpatrując się w tablicę przylotów, ale nie widział literek. Jego myśli były odległe.
Z zamyślenia wyrwał go pisk nastolatki:
- Ross Lynch ! To ty ! Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?
- Tak.. uśmiechnął się, pozując do fotografii.
- Ohh dziękuję ! Uwielbiam cię !
Chłopak odzwajemnił uśmiech i pognał do wejścia, z którego niebawem miała wyjść Justine.
Miał nadzieję, że już nikt nie poprosi go o zdjęcie, ani autograf. Nie chciał przegapić momentu, jak ona się pojawi.
Nie chciał uronić ani sekundy.
Minęło 15 minut, w wyjściu zaczęli pojawiać się ludzie. Ale jej nie było.
Ross rozejrzał się kilka razy, ale nie widział jej.
Poczuł niepokój.
"A co jeśli to głupi żart? Ktoś chce mnie wkręcić, lub zakpić ze mnie?" - myślał gorączkowo, czując niemiły uścisk w żołądku.
I wtedy ją zobaczył.
Stała, taka malutka, nieporadna... jakby wystraszona.
Ten widok sprawił, że jego serce stopniało.
Poczuł radość, pomieszaną z ekscytacją.
Zobaczyła go... przez chwilę na jej twarzy zarysowało się zdziwienie...jakby ulga...
I uśmiech... piękny uśmiech, który on tak uwielbiał. Chciał go oglądać każdej chwili, każdego dnia...
Pobiegła w jego kierunku i rzuciła mu się w ramiona.
Poczuł jej ciepło, jej zapach, jej miękkie włosy, które zaczepiały się o jego twarz.
Miał w swoich ramionach cały świat.
Była jeszcze piękniejsza niż na ekranie komputera.
Tak bardzo chciał ją pocałować...

* * *

Justine miała wrażenie, że jego spojrzenie przeszywa ją niczym radar. Czuła się trochę speszona, choć na codzień była pewna siebie.
Niestety zwykle, podczas pierwszych spotkań z osobą na które jej zależało, czuła nieśmiałość.
Cieszyła się jednak tym, że Ross wyraźnie miał gadane.
- Trochę męcząco - odparła - siedziałam obok zakonnicy  - na co Ross wybuchnął śmiechem.
- No to niezłe przeżycie, dobrze że nie było ich trzech - dodał - pewnie masz ochotę się wykąpać i odpocząć po locie...
- Jakbyś czytał mi w myślach - powiedziała z ulgą dziewczyna - padam z nóg, prysznic dobrze mi zrobi - ale oczywiście najpierw chętnie poznam całą twoją rodzinę.
- O tak, oni już też czekają. Riker nie darowałby mi gdybym cię im nie przedstawił.
- Haha, bardzo chętnie !
- Tylko sam nie wiem, czy nie powinienem być w takim wypadku zazdrosny - dodał Ross spoglądając na Justine znacząco, na co dziewczyna poczuła, że lekko się rumieni.
Wyjechali z lotniska, a przed nimi urosło miasto, pełne wieżowców, ludzi i samochodów.
- Wow... jak tu pięknie - wyszeptała z podziwem Justine, podziwiając widoki.
- Szczerze powiedziawszy, znacznie piękniej jest nad morzem. Miasto szybko się nudzi i bywa męczące - odparł Ross - pójdziemy na plażę... umiesz surfować?
- Oh... niestety nie
- To cię nauczę - uśmiechnął się - jeśli będziesz miała ochotę, jeszcze dziś pójdziemy na plażę
- Z chęcią! - ucieszyła się Justine - a twoja rodzina... nie będzie miała nic przeciwko, że zostanę u was tak długo ?
- Skąd ! Przecież już o tym rozmawialiśmy. Oni bardzo się cieszą, że przyjeżdżasz. Jesteśmy bardzo gościnni.
- Cieszę się.
- Justine, niczym się nie martw - powiedział Ross, a jego dłoń zawisła milimetr nad dłonią Justine, tak jakby chciał ją złapać.
Ta jedna sekunda sprawiła, że jej serce zabiło mocno.
Szybkie decyzje, były jej cechą charakterystyczną.
Jednym ruchem zdecydowała się złapać go za rękę.
A on mocno ją uścisnął, uśmiechając się, spoglądając głęboko w oczy dziewczyny.
Jego dłoń wydawała się taka silna, przy jej małej rączce.
A jej świat zawirował.
Dalszą podróż jechali trzymając się za ręce, czasami puszczając gdy Ross musiał zahamować i zmienić bieg.
Gdy chwytał ją znowu, patrzył na nią z uśmiechem.
Obydwoje czuli motylki w żołądku.
Obydwoje chcieli więcej...  obydwoje czuli się zakochani.


Heeeeej ! Mam nadzieję, że się podobało.
Wiem, że emocjonalnie...ale chciałam, żebyście też to poczuły.... te uczucia, które im towarzyszyły.
Ps. Ile macie lat (bo nie chcę nikogo szokować ani demoralizować) ale czy chcecie kiedyś bonus + 18 ? :P

piątek, 25 października 2013

Rozdział 22 - Wreszcie spotkanie

- Nie mogę się opanować Aaaa ! - piszczała Justine, obejmując swoją przyjaciółkę Martinę, z którą żegnała się na lotnisku.
Już za chwilę miała odbyć lot życia... już za kilka godzin zobaczy Rossa....
- Justine! Tylko mi wróć stamtąd ! - zaśmiała się Martina obejmując setny raz swoją przyjaciółkę – i przywieź mi coś fajnego – mrugnęła porozumiewawczo
- Murzyna ? Ahaha ! - wybuchnęła śmiechem Justine
- Taaak ty wiesz co lubię najbardziej ! – dziewczyna zachichotała
- Kochana...muszę już iść... bo nie zdążę ! Dziękuję, że ze mną tu przyjechałaś !
- Ależ nie ma za co. Wiem jakie to ważne dla Ciebie
Przyjaciółki ostatni raz wpadły sobie w ramiona i Justine pognała w stronę bramek. Celnik prześwietlił jej bagaż podręczny i mogła udać się do strefy bezcłowej, w oczekiwaniu na lot.
Czuła zdenerwowanie, jak zwykle przed lotem, gdyż miała lęk wysokości. Ale jednocześnie była bardzo radosna i podekscytowana.
„Czekam już na samolot !” - napisała smsa do Rossa, a on odpisał jej szybko „Przylatuj bezpiecznie i szybko! :*”
Minuty płynęły niemiłosiernie wolno, a dziewczyna ze słuchawkami na uszach setny raz przeglądała artykuły w bezcłowym markecie.
"Co za nuda" myślała "Ja już chcę do Rossa".
W końcu czekanie się opłaciło i wybiła godzina otwarcia bram i wejścia na pokład samolotu. Miła stewardessa sprawidziła wymiary każdego bagażu podręcznego, a następnie sprawdzala bilety.
- Miłego lotu ! - pozdrowiła dziewczynę, wskazując jej stronę w którą ma się udać.
Już po chwili Justine siedziała w samolocie, czekając z niepokojem na chwilę jak wielka stalowa maszyna wzbije się w powietrze. Jej zdaniem był to najstraszniejszy moment lotu i zawsze siedziała z zamkniętymi oczami, by nie widzieć jak samolot się rozpędza.
Miejsce obok niej zajęła zakonnica.
"No pięknie, czyżby zła wróżba?" pomyślała dziewczyna, nie dając po sobie poznać niepokoju.
Tymczasem inna stewardessa pokazywała drogę ewakuacyjną i to gdzie znajdują się maski tlenowe i co robić podczas turbulencji.
"Zaraz będę musiała wyłączyć telefon, denerwuję się, bo mam tak zawsze przed lotami, a nigdy nie leciałam tak długo.... za chwilę startujemy. Buziak!" - wystukała na klawiaturze swojego telefonu. "Wszystko będzie dobrze :) Już niedługo się zobaczymy!" - odpisał jej Ross.
Samolot wystartował, a dziewczyna starała się nie wyglądać za okno. Dopiero gdy poczuła że lecą prosto, otworzyła z ulgą oczy i zaczęła podziwiać widoki chmur. Potem obejrzała jakiś film wyświetlany w samolocie. I zasnęła.
Lot dłużył się niemiłosiernie. Po kilkunastu godzinach Justine nie czuła się najlepiej. Ale gdy tylko usłyszała komunikat "Proszę państwa zbliżamy się do celu podróży, Los Angeles, proszę zapiąć pasy i wyłączyć telefony!" od razu poczuła dreszcz.
"O Boże to już !" - serce zaczęło walić jej jak szalone, a nogi ugięły się pod nią.
Po pół godzinie jej stopa stanęła na Kalifornijskiej,  rozpalonej słońcem ziemi, a jej nogi wciąż były jak z waty.
Rozejrzała się z niepokojem wypatrując swojej walizki.
Zawsze miała dziwną obawę, że kiedyś jej bagaż zaginie. Ale na szczęście tym razem szybko odnalazła czarną, błyszczącą walizkę, która sunęła po taśmie w jej kierunku.
Szybkim ruchem chwyciła ją za rączkę, gdyż jak najszybciej chciała dostać się do sali przylotów....
Nie mogła się już doczekać...
On tam był...
ROSS TAM BYŁ !
Szła szybkim, pewnym krokiem, tak jak pokazywały znaki. "To już za chwilę" - myślała, a jej serce chciało z wrażenia wyskoczyć z klatki piersiowej.
Wydostała się z korytarza, do dużej hali, oświetlonej ciepłym blaskiem popołudniowego słońca.
Stało tab bardzo dużo ludzi, niektórzy z plakietkami "Mr. Potters", "Haley Johnson", "Adam Loerrs"... jak dobrze znała te sceny z  filmów.
Rozglądała się z niepokojem, w poszukiwaniu wysokiego, blond chłopaka... Albo chociaż jakiegoś szumu, który zwiastowałby, że w pobliżu znajduje się ktoś sławny, czyli Ross Lynch...
Ale nigdzie nic takiego nie widziała...
Powoli zaczęła czuć niepokój. "A jak to wszystko głupi żart ?". "A jak na marne tu przyleciałam?"
I wtedy go zobaczyła.
Stał rozglądając się i ich spojrzenie nagle się spotkały...
Uśmiechnął się, a ona pognała w jego kierunku.
Gdy była już bardzo blisko... tak blisko, że mogła go dotknąć... wpadła mu w ramiona.
A on złapał ją, ściskając bardzo mocno.
Stali tak kilka chwil, nie zważając na to, że wzbudzają duże zainteresowanie tłumu.
Ta chwila była dla nich wiecznością.
- Ross... to TY!
- Justine...!
Spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać.
- Oh ! To dla ciebie ! - blondyn podał jej wielki bukiet róż.
- Dziękuję ! - Justine stała oniemiała. Zupełnie nie wiedziała co powiedzieć...co zrobić...co jej wypada, a co nie... - ja..ja ... tak się cieszę, że cię widzę ! - wydusiła z siebie.
- Ja też ! - objął ją silnym ramieniem - nawet nie wiesz jak bardzo - złapał ją znowu i przyciągnął do siebie - chodźmy ! Pewnie chcesz odpocząć,  zabieram cię do siebie !
Serce Justine waliło jak szalone, tak bardzo chciała go pocałować...


Heej ! mam nadzieję, że się podobało :)


poniedziałek, 7 października 2013

Rozdział 21 - Nowiny i szczęście

- Ross, ROSS nie uwierzysz ! – Justine krzyczała do słuchawki jak oparzona
- No co się stało?
- MAM WIZĘ !!! Aaaa !
- Taaak ! To super ! Tak się cieszę ! – głos chłopaka świadczył o jego wielkiej radości
- Jejku tak BARDZO się cieszę ! Nie wiesz nawet jak…
- Oj wiem ! Bo ja tak samo !
Przekomarzali się tak jeszcze chwilę, aż Justine spytała:
- Ross… powiedz mi na ile chcesz bym do ciebie przyjechała… chcę zarezerwować bilet. Powiedz mi ile mnie będziesz chciał gościć i… od kiedy chciałbyś bym przyleciała?
- Jak najdłużej i najlepiej już dziś ! – zaśmiał się chłopak
- A tak poważnie ? Masz przecież zobowiązania, pewnie promujesz album, koncertujesz…
- Trasę mamy dopiero w nowym roku… a teraz owszem, występujemy w kilku miejscach, ale cos wymyślimy! Pojedziesz ze mną, albo zmieni się termin ! Nic się nie martw !
- Mówisz poważnie? Mogłabym z tobą jechać na jakieś występy?
- No oczywiście, że tak ! Przyjedź na jak najdłużej możesz! Taka długa podróż, to bez sensu byś została tylko tydzień, czy dwa!
- O Boże ! No to muszę ustalić wszystko na uczelni ! Wziąć urlop i…
- Skoro to kłopot, to zrozumiem… - głos chłopaka wyraźnie posmutniał
- Nie, nie to miałam na myśli ! Chcę przyjechać na długo, tylko że muszę zamknąć sprawy z uczelni, żeby mnie nie wywalili ! – zaśmiała się Justine
- Jasne, rozumiem !
- Umówię się z prowadzącymi zajęcia, że nie będzie mnie miesiąc i że potem to odrobię… jakoś
- Jasne ! Czyli chciałabyś przyjechać na miesiąc ?
- Myślę, że tak, skoro sam mówiłeś, że dwa tygodnie to za mało
- Cieszę się, choć dla mnie mogłabyś zostać i cały rok ! – powiedział Ross.
Zakończyli rozmowę, bo Justine czekało pełno spraw do załatwienia. Musiała napisać maile do wszystkich prowadzących zajęcia, że nie będzie jej miesiąc na uczelni i by nie wykreślali ją z ćwiczeń. Nie wiedziała w prawdzie jak potem nadrobi ten ogrom materiału, ale uznała że będzie musiała dać jakoś radę. Tak bardzo cieszyła się, że wyjazd do USA stał się tak realny. Miała już wizę. Musiała jeszcze tylko zarezerwować lot…
* * *
Minął tydzień.  Ross wstał i przeciągnął się. Ostatnio notorycznie się nie wysypiał więc tym razem postanowił to nadrobić. Promowanie albumu dało mu w kość, ale na szczęście wczoraj udzielił ostatniego z umówionych wywiadów i teraz czekał go zasłużony odpoczynek.
Zszedł na dół i skierował kroki prosto do kuchni. Przy stole siedziała Rydel, wpatrując się w ekran laptopa.
- Cześć !
- No cześć bracie, nie za długo się spało?
- Musiałem wreszcie odespać… pokaż mi na chwilę lapka, muszę coś sprawdzić…
- Jasne. A jak tam twoja piękność? Wiesz już kiedy przylatuje?
- Nie wiem, właśnie chcę to sprawdzić. Może już załatwiła wszystko na uczelni
Nastała cisza przerywana odgłosami lodówki i klikaniem na klawiaturze. Nagle Ross wykrzyknął, powodując mały zawał serca u Rydel
- TAK TAK ! Przylatuje ! Przylatuje za tydzień !!!
- Cooo poważnie? – Rydel  wyglądała na równie ucieszoną
- Tak ! Właśnie odczytałem ! Załatwiła już wszystko i zarezerwowała lot! Będzie tu w przyszły wtorek o czwartej po południu!
- Wspaniale !
- A co to za krzyki – do kuchni wpadł Riker
- Justine przylatuje za tydzień ! – zawołał Ross
- Oj kochanieńki… zakochałeś się ! – odparł Riker
- Nie twoja sprawa ! I masz się zachowywać jak ona tu będzie !
- Dobra dobra bracie ! Przywdzieję najlepszy garniak na jej powitanie
Rodzeństwo wybuchło śmiechem, a  Ross czuł w sercu rozpierającą radość. Już za tydzień miał ją zobaczyć… Nigdy wcześniej tak się nie czuł. 


Mam nadzieję, że się podobało :)

czwartek, 3 października 2013

Rozdział 20 - Procedury

Lecę do Stanów, lecę do STANÓW!!! AAAA !” Justine krzyczała do siebie w myślach, nie mogąc się opanować z radości. Ross zaprosił ją do siebie, musiała tylko załatwić wizę, zarezerwować lot i… wpaść w jego ramiona….
- Martina, nie uwierzysz ! – dziewczyna zadzwoniła do swojej przyjaciółki
- No co się stało? Sądząc po głosie… coś dobrego?
- Taaak ! Ross ZAPROSIŁ MNIE DO STANÓW!
- Coo? Poważnie?
- Taaak! Świetnie, nie?
- Boże ! To wspaniale ! Spełni się twoje marzenie !
- Taaak !
Justine wbiegła jak oparzona do pokoju włączając komputer. Szybko wyszukała w internecie potrzebne informacje.
- Wypełniam właśnie potrzebne formularze, by dostać wizę ! J - napisała Rossowi na Facebooku
- To świetnie ! Oby szybko ci ją przyznali ! – odpisał jej chłopak
- Taaak ! Już im wysłałam przelew!  Teraz muszę poczekać aż wyznaczą mi spotkanie z konsulem… Nieźle ! Ciekawe o co zamierza mnie tam pytać !
- Na pewno o nic strasznego, chyba że coś nabroiłaś – zaśmiał się Ross
* * *
Minęły dwa tygodnie. Justine kilka dni wcześniej otrzymała informację o terminie spotkania z konsulem, które miało się odbyć już dziś.
 Rankiem udała się prosto na dworzec Łódź Kaliska, by wyjechać do Warszawy. Czuła podekscytowanie i radość. Jadąc powolnym pociągiem, przyglądała się polnym krajobrazom, a w uszach brzmiały jej dźwięki R5. Po około dwóch godzinach podróży dziewczyna lekko zaspana wysiadła na stacji Warszawa Centralna i poszła prosto na postój taksówek.
- Poproszę do ambasady Stanów Zjednoczonych – zamówiła kurs, siadając na tylnym siedzeniu wygodnego Audi. Była to miła odmiana po klekoczącym i stukającym pociągu.
- Kolejna wylatuje? – spytał taksówkarz, spoglądając na Justine w lusterku.
- Tak, ale nie do pracy
- Na wakacje? Trochę chyba wcześnie, mamy dopiero listopad
- Tak… ale jadę do mojego… chłopaka! – wypaliła Justine, sama nie wiedząc czemu. Przecież nie byli jeszcze z Rossem oficjalnie parą. Choć czuła, że niedługo mogą być.
Kiedy dotarli pod ambasadę dziewczyna z wielkim uśmiechem na twarzy wręczyła kierowcy banknot i wysiadła z taksówki.
- Dzień dobry, ja w sprawie wizy, gdzie mam się udać ? – spytała recepcjonistę który siedział za biurkiem, w hallu wielkiego gmachu.
- Trzecie piętro i potem skręci pani w lewo, pokój 203 – odparł znudzony mężczyzna
- Dziękuję bardzo! – Justine pobiegła we wskazanym kierunki i z bijącym sercem pchnęła drzwi pokoju 230. Przed oczami ukazał jej się spory tłum ludzi czekających na swoją kolej.
- Chciałabym wypełnić wniosek o wizę i złożyć dokumenty – powiedziała do wolnej kobiety przy okienku z napisem „Informacja”
- Wnioski leżą przy okienku numer 1, proszę wypełnić czytelnie ! – odparła miła pracownica – jak pani skończy, to proszę poczekać na swoją kolej na rozmowę do konsula.
- Dobrze, dziękuję !
Justine szybko wypełniła i złożyła potrzebne papiery. Teraz trzeba było czekać na rozmowę. Nie wiedziała czego ma się spodziewać, ale nie bała się. Czuła się tak, jakby już miała wizę i bilet do USA. To było cudowne uczucie.
- Teraz pani kolej – szepnęła jakaś młoda dziewczyna, do zamyślonej Justine, która omal nie przegapiła swojej kolejki
- Oh dziękuję pani !  - odparła, wchodząc do gabinetu konsula.
Rozmowa przebiegała gładko i spokojnie. Znudzony starszy pan, który piastował urząd konsula, zadał jej kilka formalnych pytań. Czy była karana, czy nadużywa alkoholu, lub leczyła się psychiatrycznie. Czy pochodzi z patologicznej rodziny i jaki ma stosunek do Stanów Zjednoczonych i różnic kulturowych. Justine odpowiedziała na wszystko pewnym głosem, czując że ma wizę w kieszeni.
- Dziękuję pani, za dwa tygodnie proszę spodziewać się odpowiedzi – odparł konsul
- Dziękuję, do widzenia !
Justine szczęśliwa wybiegła z wielkiego gmachu ambasady USA i od razu wykręciła numer do Rossa
- Hallloooo? – krzyknęła rozdarowana
- Taaak? – odpowiedział jej cichy głos
- Jestem w Warszawie ! Właśnie byłam u konsula ! Teraz dwa tygodnie czekania i… przylecę !
- Super ! – odparł Ross – ale znowu mnie obudziłaś. Chyba nigdy nie zapamiętasz o różnicach czasowych – zaśmiał się
- Ojej przepraszam !
- Nie szkodzi, już się do tego przyzwyczaiłem - roześmiał się Ross
Rozmowa trwała jeszcze chwilę, a potem jako, że Justine miała jeszcze trochę czasu, a dzień był wyjątkowo piękny, tak jakby niebiosa cieszyły się wraz z nią, postanowiła jeszcze przejść się po Warszawie.
Po zakupach w Złotych Tarasach, usiadła w Hard Rock Cafe i wpatrując się w gitarę Johna Lennona, wiszącą nad jej głową, zamówiła burgera z kozim serem i szpinakiem.
Siedziała tak i wyobrażała się, jak to będzie gdy spotkają się z Rossem. Zastanawiała się co zrobi jak zobaczy go pierwszy raz na żywo i wymyślała różne scenariusze.
Wpadnę mu w ramiona… albo nie… pocałuję w policzek… NIE! Uścisnę dłoń...” sama nie wiedziała jak powinna się zachować… ale i tak wiedziała że będzie to najcudowniejsza chwila jej życia.



Kochani ! Wybaczcie, że tak długo nic nie pisałam, ale praca…praca…praca i nie miałam siły !
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze wchodzi na mojego bloga i że udowodnicie to komentując post J
A za wytrwałość mam dla Was niespodziankę – mianowicie – śnił mi się Ross! J I chciałam Wam opisać ten sen J

„Była piękna pogoda, leżałam na plaży, a słońce przyjemnie grzało moją skórę. Morze szumiało uspokajająco, a ja słuchałam dalekich krzyków mew. Nagle mój spokój zakłócił jakiś chłopak który biegł nie patrząc, że wrzuca leżącym osobom piasek w oczy.
-Hej co robisz? – krzyknęłam zdenerwowana
- Sorry, ale tam jest koncert tego kolesia z R5! – usłyszałam stłumiony krzyk zdyszanego winowajcy, który wrzucił piasek w moje oczy
- Co ty powiedziałeś?
- R5 ! Tam za wydmą ! – odkrzyknął i tyle go widziałam
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. R5 ? Co mieliby tu robić. Ale byłam zbyt ciekawa, więc poszłam we wskazanym kierunku za wydmę… i faktycznie, zebrał się tam spory tłum ludzi, rozłożona była scena i słychać było dźwięki muzyki… Utworu R5!
Serce zaczęło walić mi jak szalone
- Czy on tam naprawdę jest? – zastanawiałam się i zaczęłam przepychać się przez tłum do przodu. Udało mi się z trudem dostać pod samą scenę… i zobaczyłam …. JEGO
ROSSA LYNCHA!
- O mój BOŻE ! ROSS ! – zaczęłam piszczeć i krzyczeć jak szalona, a Ross śpiewał i grał… to było niesamowite, cudowne… praktycznie nierealne… a jednak działo się !
Piszczałam chyba najgłośniej ze wszystkich z zebranego tłumu. Ross odłożył na chwilę gitarę i zaczął coś mówić do swojej widowni, ale ja na to nie zważając piszczałam dalej. Zrobiło się cicho, a ja dalej piszczałam, krzyczałam „ROSS I LOVE YOU!”.
Ross spojrzał na mnie i się uśmiechnął
- You are big fan ! – krzyknął patrząc prosto na mnie
- Yeah I LOVE YOU! – krzyczała, a on zaczął się śmiać i podszedł blisko, by podać mi rękę, tak abym mogła wejść na scenę
Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że jestem TAK BLISKO NIEGO… wpadłam mu w ramiona…
A on się zaśmiał i spojrzał mi w oczy… ta chwila trwała wieczność… a potem mnie pocałował….”

I to był mój sen… był BARDZO realistyczny… i dzięki niemu miałam wenę na kolejny rozdział J Już niedługo dojdzie do spotkania Rossa i Justine w USA! Co sądzicie? Jak będzie Waszym zdaniem ono wyglądać?
Na deser mam jeszcze jedną niespodziankę, jako że tak długo mnie nie było na blogu J
Napiszę Wam historyjkę którą sobie wyobrażałam, jadąc pociągiem J
Inna historyjka o mnie i Rossie :P
Oto ona:

„Byłam na koncercie R5, nie ważne gdzie…ważne że stałam pod samą sceną… i byłam TAK BLISKO ! Było idealnie, nieziemskie show, wspaniałe piosenki… no i Ross… w skąpej koszulce… jego mięśnie doprowadzały mnie do szaleństwa ! Chciałam ich dotknąć !
Machałam do niego, ale nie dostrzegał mnie… tłum był przecież ogromny… wszędzie pełno piszczących dziewczyn… Prawie jak w latach 60tych na koncertach Beatlesów, tylko muzyka inna ;)
Pamiętam to jakby działo się chwilę temu… R5 grali wtedy utwór „It’s me, it’s you”… i wtedy… Ross spojrzał na mnie… spojrzał prosto w moje oczy… I trwało to dłużej niż normalne, zwyczajne spojrzenie. Nie omiótł mnie wzrokiem, lecz spojrzał bardzo głęboko w moje oczy…
A ja zastygłam… patrząc na niego…
On uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam ten uśmiech…
Nie wierzyłam. Czy to się dzieje naprawdę? A może nie na mnie patrzył? Rozejrzałam się szybko wokół. Dziewczyny krzyczały „Spojrzał na mnie !” Ale ja CZUŁAM, że on nie patrzył na nie… tylko na mnie…
Ross odbiegł na środek sceny, ale po chwili wrócił i znowu się do mnie uśmiechnął.
To było przeszywające. I piękne.
Czułam jak motylki latają mi po całym ciele i oblewa mnie gorąca fala…
Ross jeszcze dwa razy podbiegł w miejsce gdzie stałam, patrząc na mnie i się uśmiechając…
A ja byłam już PEWNA, że patrzył na mnie. Dziewczyny obok mnie starały się zepchnąć mnie w inne miejsce, ale ja stałam twardo. Nie dałam się.
Pod koniec piosenki Ross podbiegł dokładnie do miejsca gdzie stałam i nachylił się do tłumu. Patrzył prosto na mnie i podał mi rękę.
- Jak masz na imię ? – spytał mnie, a dziewczyny wokół zaczęły gorączkowo piszczeć
Każda chciała być teraz na moim miejscu.
- Justine – odpowiedziałam drżącym głosem
- Cześć, jestem Ross – odparł z rozbrajającym uśmiechem, a ja wybuchłam śmiechem
- Powiedz mi jaka jest twoja ulubiona piosenka?- spytał mnie, nachylając się w moją stronę
- „Crazy for you” ! – wypaliłam
- Świetny wybór ! – odparł – w takim razie zagramy „Crazy for you”, a ja zapraszam cię na scenę ! – mówiąc to rzucił spojrzenie w kierunku ochroniarzy, pokazując im by pomogli mi dostać się na górę
Przysadzisty ochroniarz pomógł mi wspiąć się na scenę, a Ross podtrzymywał mnie z przodu. Gdy tylko dostałam się obok niego, przytuliłam go… nie mogłam się powstrzymać.
A on… wziął mnie za rękę i poprowadził na sam środek sceny. Światła zgasły na chwilę, a on mocniej uścisnął moją dłoń. Czułam się cudownie… a serce waliło mi jak oszalałe.
Nagle wszystkie światła rozbłysły i zabrzmiały pierwsze takty piosenki „Crazy for You”.
Ross pociągnął mnie lekko i zaczął prowadzić mnie w tańcu.
Czułam się niesamowicie pewnie w jego ramionach. Miał świetne poczucie rytmu…
W refrenie zbliżył się do mnie, tak że czułam zapach jego ciała i lekko wilgotną koszulkę. Objął mnie i zaczął śpiewać, patrząc prosto w moje oczy… A ja czułam, że … śpiewa to tylko dla mnie…
Patrzyłam na niego urzeczona…
Nie wiem jak to się stało ale piosenka skończyła się dla mnie bardzo szybko… Pamiętam tylko ukradkowe, zaciekawione spojrzenia Rydel i uśmiechy Rocky’ego…
Światła zgasły, a ja poczułam uścisk dłoni Rossa i to że pociągnął mnie za sobą. Trafiliśmy do przejścia za sceną.
- Mam dosłownie 10 sekund zanim zacznie się kolejna piosenka… - powiedział bardzo szybko – czy spotkasz się ze mną po koncercie? – spojrzał na mnie, a ja zauważyłam, że się zarumienił
- Oczywiście, że tak ! – odparłam, a on mnie objął
- Przyjdzie tu zaraz ochroniarz, zaprowadzi cię na sektor dla vipów. A potem przyjdę po ciebie… poczekasz na mnie?
- Poczekam – uśmiechnęłam się
Ross odbiegł szybko i po chwili usłyszałam stłumione dźwięki piosenki „Illusion”.
Ochroniarz wskazał mi drzwi prowadzące do specjalnego sektory dla vipów. Był on przy samej scenie, ale oddzielony od Golden Circle. Zauważyłam, że siedzi tu kilka znanych osób.
Jedna z dziewczyn widząc mnie podeszła i spytała:
-Hej, to ty byłaś na scenie
Odpowiedziałam jej, że tak, a ona mnie przytuliła.
Złapałam spojrzenie Rossa ze sceny i musiałam się uszczypnąć, żeby przekonać się, że nie był to sen. To działo się naprawdę. „

KONIEC :D

Mam nadzieję, że się podobało hihi :D