Już za chwilę miała odbyć lot życia... już za kilka godzin zobaczy Rossa....
- Justine! Tylko mi wróć stamtąd ! - zaśmiała się Martina obejmując setny raz swoją przyjaciółkę – i przywieź mi coś fajnego – mrugnęła porozumiewawczo
- Murzyna ? Ahaha ! - wybuchnęła śmiechem Justine
- Taaak ty wiesz co lubię najbardziej ! – dziewczyna zachichotała
- Kochana...muszę już iść... bo nie zdążę ! Dziękuję, że ze mną tu przyjechałaś !
- Ależ nie ma za co. Wiem jakie to ważne dla Ciebie
Przyjaciółki ostatni raz wpadły sobie w ramiona i Justine pognała w stronę bramek. Celnik prześwietlił jej bagaż podręczny i mogła udać się do strefy bezcłowej, w oczekiwaniu na lot.
Czuła zdenerwowanie, jak zwykle przed lotem, gdyż miała lęk wysokości. Ale jednocześnie była bardzo radosna i podekscytowana.
„Czekam już na samolot !” - napisała smsa do Rossa, a on odpisał jej szybko „Przylatuj bezpiecznie i szybko! :*”
Minuty płynęły niemiłosiernie wolno, a dziewczyna ze słuchawkami na uszach setny raz przeglądała artykuły w bezcłowym markecie.
"Co za nuda" myślała "Ja już chcę do Rossa".
W końcu czekanie się opłaciło i wybiła godzina otwarcia bram i wejścia na pokład samolotu. Miła stewardessa sprawidziła wymiary każdego bagażu podręcznego, a następnie sprawdzala bilety.
- Miłego lotu ! - pozdrowiła dziewczynę, wskazując jej stronę w którą ma się udać.
Już po chwili Justine siedziała w samolocie, czekając z niepokojem na chwilę jak wielka stalowa maszyna wzbije się w powietrze. Jej zdaniem był to najstraszniejszy moment lotu i zawsze siedziała z zamkniętymi oczami, by nie widzieć jak samolot się rozpędza.
Miejsce obok niej zajęła zakonnica.
"No pięknie, czyżby zła wróżba?" pomyślała dziewczyna, nie dając po sobie poznać niepokoju.
Tymczasem inna stewardessa pokazywała drogę ewakuacyjną i to gdzie znajdują się maski tlenowe i co robić podczas turbulencji.
"Zaraz będę musiała wyłączyć telefon, denerwuję się, bo mam tak zawsze przed lotami, a nigdy nie leciałam tak długo.... za chwilę startujemy. Buziak!" - wystukała na klawiaturze swojego telefonu. "Wszystko będzie dobrze :) Już niedługo się zobaczymy!" - odpisał jej Ross.
Samolot wystartował, a dziewczyna starała się nie wyglądać za okno. Dopiero gdy poczuła że lecą prosto, otworzyła z ulgą oczy i zaczęła podziwiać widoki chmur. Potem obejrzała jakiś film wyświetlany w samolocie. I zasnęła.
Lot dłużył się niemiłosiernie. Po kilkunastu godzinach Justine nie czuła się najlepiej. Ale gdy tylko usłyszała komunikat "Proszę państwa zbliżamy się do celu podróży, Los Angeles, proszę zapiąć pasy i wyłączyć telefony!" od razu poczuła dreszcz.
"O Boże to już !" - serce zaczęło walić jej jak szalone, a nogi ugięły się pod nią.
Po pół godzinie jej stopa stanęła na Kalifornijskiej, rozpalonej słońcem ziemi, a jej nogi wciąż były jak z waty.
Rozejrzała się z niepokojem wypatrując swojej walizki.
Zawsze miała dziwną obawę, że kiedyś jej bagaż zaginie. Ale na szczęście tym razem szybko odnalazła czarną, błyszczącą walizkę, która sunęła po taśmie w jej kierunku.
Szybkim ruchem chwyciła ją za rączkę, gdyż jak najszybciej chciała dostać się do sali przylotów....
Nie mogła się już doczekać...
On tam był...
ROSS TAM BYŁ !
Szła szybkim, pewnym krokiem, tak jak pokazywały znaki. "To już za chwilę" - myślała, a jej serce chciało z wrażenia wyskoczyć z klatki piersiowej.
Wydostała się z korytarza, do dużej hali, oświetlonej ciepłym blaskiem popołudniowego słońca.
Stało tab bardzo dużo ludzi, niektórzy z plakietkami "Mr. Potters", "Haley Johnson", "Adam Loerrs"... jak dobrze znała te sceny z filmów.
Rozglądała się z niepokojem, w poszukiwaniu wysokiego, blond chłopaka... Albo chociaż jakiegoś szumu, który zwiastowałby, że w pobliżu znajduje się ktoś sławny, czyli Ross Lynch...
Ale nigdzie nic takiego nie widziała...
Powoli zaczęła czuć niepokój. "A jak to wszystko głupi żart ?". "A jak na marne tu przyleciałam?"
I wtedy go zobaczyła.
Stał rozglądając się i ich spojrzenie nagle się spotkały...
Uśmiechnął się, a ona pognała w jego kierunku.
Gdy była już bardzo blisko... tak blisko, że mogła go dotknąć... wpadła mu w ramiona.
A on złapał ją, ściskając bardzo mocno.
Stali tak kilka chwil, nie zważając na to, że wzbudzają duże zainteresowanie tłumu.
Ta chwila była dla nich wiecznością.
- Ross... to TY!
- Justine...!
Spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać.
- Oh ! To dla ciebie ! - blondyn podał jej wielki bukiet róż.
- Dziękuję ! - Justine stała oniemiała. Zupełnie nie wiedziała co powiedzieć...co zrobić...co jej wypada, a co nie... - ja..ja ... tak się cieszę, że cię widzę ! - wydusiła z siebie.
- Ja też ! - objął ją silnym ramieniem - nawet nie wiesz jak bardzo - złapał ją znowu i przyciągnął do siebie - chodźmy ! Pewnie chcesz odpocząć, zabieram cię do siebie !
Serce Justine waliło jak szalone, tak bardzo chciała go pocałować...
Heej ! mam nadzieję, że się podobało :)